Oto żywie w nas — w duszach naszych, oto żywie na ziemi realnie, w dziele swojem, Wielki do końca, do końca godny siebie, Twórca Wszechwzględny — Apollo, »w górnym szczycie« Panteonu twórczości.
Fakt Śmierci Jego, acz spowodował to wypowiedzenie się moje, nie wniesie sam przez się żadnego pierwiastka w treść jego, żadnej nuty innej ponad te, które drgały i grały we mnie dotąd na oddźwięk Jego imienia — melodją czarowną, potężną i czystą.
Cóż się bowiem zmienić miało?
Bo jeśli fakt ten właśnie zmusił nas do przejrzenia całości twórczego życia Jego, od krańca po kraniec wskroś, przejrzenie to ukazuje nam przedziwną pełnię: — pełnię nabrzmiałej potęgi, skończonej w sobie od początku. Pełnię twórczości, w obramienie Wieczności ujętej, wpartej w nie dłońmi mocnemi, w Nieskończoność nieznużenie rozwartemi oczyma wpatrzonej i wzrok Nieskończoności ustawnie na sobie czującej, chłonącej jej tchnienie, tchnieniem tem jedynie żywiącej i wpajającej to tchnienie Wieczności ze siebie tworom swoim, w kształt spiżowy wkute, w darze spragnionym duszom ludzkim.
Taką jawi się twórczość Wyspiańskiego od początku.
Wyspiański-twórca, Wyspiański-Apollo, wyszedł z łona Chronosa, z woli Mojry, wiekuistej władczyni bogów i ludzi, odrazu, jednym rzutem samouświadomienia, samoowładnięcia twórczego, skończenie pełny odrazu, jak Pallas-Athene z głowy Zeusa.
Nie dla pięknego frazesu to mówię, jeno dlatego, że