»Struny harfiane przez pierś moją grają
i dźwięczą jęk i rozpacze«,
wizja śmierci jej ukochanego, jej »Orła« z wizją skonu Orła Białego się zlewa... a ona, konająca w bólu z Polską się utożsamia, na bój śmiertelny idącą:
»Byłam wolną,
buntowna przemocy,
oto mię w kajdany zakuto.
Byłam panią, oto mam być sługą,
bom dłoń wzniosła,
skowaną dłoń nieudolną. —
Zagojone mi rany rozpruto.
Otom w niemocy,
żelazną spowita kolczugą«.
I dramat jej w łzawiących oczach widza z ojczyzny dramatem w jedno się zlewa i lękiem mrozi, mimo że wokół śpiew brzmi radosny:
»Leć nasz orle, w górnym pędzie!«
I dla tej samej przyczyny: powszechnej reprezentatywności rzeczy każdej w duszy poety, — owa niewinna ballada gędźców, którą Łopuch i Śmiech, pokręcając lir, nad umarłym Krakiem śpiewają:
1. »Bywało, bywało,
wesele się śmiało
i Gody.
A owo jak ptacy
wesele pierzchało
i gasły jak zorze urody.