Są straszne, obłędne chwile, — kiedy na duszę, zmożoną zwątpieniem w skuteczność wysiłków wszelkich w dziedzinie życia, spadną jak sępy krwiożercze pytania: czemu? czemu? gdzie zła początek? gdzie win źródło? — ach! i gdzie ich odkupienie?... i myśl znużona daremnie do wrót wieczystej tajemnicy kołacze, kołacze po to tylko, by ustawicznie odrzucana, zbita, skrwawiona, znowu ku nim powracać i znowu kołatać, daremnie... wieczyście...
Są straszne, obłędne, rozpaczne chwile, — kiedy na duszę, zmęczoną walką, stoczoną do dna zwątpieniem i niemocą, ostatecznie już, śmiertelnie znużoną, — spadają raz po raz okrutne, ślepe ciosy, w piarg druzgocące ostatnią jej ostoję: ciche marzenie o szczęściu miłości, i serce znękane miażdżą, miażdżą, miażdżą powoli, długo, wyrafinowanie...
Ach, są straszne, wielkie grozą chwile, gdy dusza gasnąca
»w ten pozbawiony końca
Pańskiego gniewu dzień«,
utraciwszy wszystko na ziemi, zbywa również ziemskich, krecich oczu, i wynieśmiertelniona
»tą wielką godziną konania«
staje na onej przełęczy niebios wieczystej, kędy graniczą Stwórca i natura, i myślą zjednoczona z wszechbytem przesięga go nawskroś — w bezmiary przestrzeni i w nieskończoność wieków,
»tak dawnych,
że o nich wieść
zagasnąć miała czas«,