przez czas jakiś. Najokrzyczańsza piękność, skoro nie znajdowała się w warunkach dostępnych, robiła na mnie wrażenie tylko pięknego posągu. Ta uwaga, że ona nie dla mnie, była okładem z lodu, który mnie zabezpieczał najdoskonalej. Tymczasem znalazła się osoba, i notabene osoba znająca mój sposób myślenia, która uwzięła się zburzyć cały ten gmach mądrych postanowień z taką troskliwością wzniesiony... i dokazała swego. Ale ty mnie nie słuchasz i nie ciekawyś nawet dowiedzieć się, kto jest ta czarodziejka? Otóż odkryję ci tajemnicę, bo i tak w krótce dowiedziałbyś się... Jestto... twoja siostra!
Maurycy (bardzo zdziwiony) Gabrjela!
Władysław. Wszak niespodzianka? chowaliśmy się niemal razem od dzieciństwa, przez tyle lat patrzałem na nią jak na prześliczną kuzyneczkę, z której wdzięków byłem dumnym, ale pomyśleć oczem więcej ani mi w głowie nie powstało, bo to byłbym nazwał po prostu zawiązaniem losu nam obojgu. Wszystko to trwało dopóty, dopókim się nie przekonał, że opierać się dłużej magnetycznej sile jaką posiada spojrzenie kobiety, nie sposób; pod jej wpływem moje serce zamieniło się w wulkan.
Maurycy. Ty, wulkan!
Władysław. Jak cię kocham, przeobraziła się cała moja natura. Więc widzisz! dla czegożbyś ty nie dał sobie rady z Polą, która z pewnością jest pełną najlepszych chęci, i niczego więcej nie pragnie, jak kochać. Tylko, uważasz co do nas, nie mieszajże ty się do niczego, zostaw to nam samym. Kochamy się, jak para turkawek i Gabrjeli jestem pewny, ale przewiduję trudności ze strony stryjowstwa... Ojciec jak ojciec, ale z matką najgorzej... Robiąc ci zwierzenie zapędziłem się może za daleko, stało się to pod wpływem naszej rozmowy... więc proszę cię o tajemnicę do czasu... mógłbyś wszystko zepsuć wyrywając się zbyt pospiesznie.
Maurycy. Mój Władku, życzę wam obojgu jak najlepiej, ale...
Władysław (ściskając go). Tylko zlituj się, żadnych uwag.
Maurycy. Ale bo, czy ty się nie łudzisz?
Władysław. Gdyby tak było, to proszę cię, nie otwieraj mi oczu. Całą nadzieję złożyłem w tem złudzeniu... niech więc przynajmniej trwa jak najdłużej.
Zuzia (w kulisie, tonem pewnej zalotności, chcąc odebrać koszyk Straszowi, który go przytrzymuje wraz z jej ręką) Oj, oj, bo to boli!... po co pan tak ściska, cóż to znowu... niech mi pan odda koszyk.
Strasz. Powiedziałem że ci oddam, jeżeli mi dasz całusa.
Zuzia (j. w.) To, to, to... nie mam takich rzeczy na rozdawki.
Strasz. Jakto! taka śliczna dziewczyna, i tak nieprzystępna? to grzech!
Zuzia. Tak mnie uczyli.
Kotwicz (dopomagając Straszowi) Ale fe! i któż taki? jeżeli pan Maurycy, to właśnie powinnaś być z tem otrzaskaną.