Strona:Rozbitki (Józef Bliziński) 027.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

był gładkim i nie raził nas obejściem nieprzyzwoitem.
Dzieńdzierzyński (do Poli) Voyez-vous!
Szambelanic. Gdy tego nie znajduję, no to padam do nóg.
Gabrjela. Do kogoż ojciec to stosuje?
Dzieńdzierzyński. Ale! więc któż to się zaprosił na obiad?
Szambelanic. Nasz nowy sąsiad, pan.. pan... jakże mu tam... z Zagrajewic...
Dzieńdzierzyński. Strasz! (do siebie) Powiedziałem, że się tu wśrubuje.
Gabrjela. Aha! (do Poli) Chodźmy.
Pola (żartobliwym tonem). Widzisz, więc będziesz go miała. (wychodzą na lewo).
Szambelanic. Bo to niby mała rzecz... sąsiad.. znalazł się na polowaniu... no, i przyjeżdża... ale jak to charakteryzuje człowieka... nie zarekomendowawszy się złożeniem wizyty, nie dawszy się poznać, bo istotnie nie wiemy co za jeden... i tak sobie bez ceremonji.
Dzieńdzierzyński. Jak do oberży!... Ale skądże szambelan wie... czy już jest? (idzie do okna).
Szambelanic. Podobno jedzie, dowiedziałem się przypadkiem od służby. Pytam się, gdzie jest pan Kotwicz... hrabia... czy już wrócił z lasu... powiadają mi, że został na śniadaniu na leśniczówce wraz z panem Straszem, i że obaj mają przyjechać. Hrabiątko głupieje na starość, słowo uczciwości. (rzuca się na kanapę).
Dzieńdzierzyński. A niech mi daruje... bo, proszę szambelana, nie chodzi o tę łyżkę rosołu... (patrzy przez okno) Ot, już przyjechali!... ale nie.. to chyba ktoś inny... jakaś bryczka... ale wygląda na najętą furmankę... stoi przed oficyną.. wyjmuje z niej jakieś zawiniątko czy papiery.
Szambelanic (n. s.) Sekwestrator albo woźny... (głośno) Bodaj to w mieście, tam jestem przynajmniej panem swojej woli . nic mnie nie obowiązuje do przestawania z kimś dla tego, że sąsiaduje ze mną przez ścianę, a tu!... lada jakiś tam obieżyświat pod pozorem sąsiedztwa chce być ze mną w zażyłości... i to trzeba przyjmować grzecznie, całować się z tem z dubeltówki, i jeszcze być wdzięcznym za zaszczyt, bo to jest!
Dzieńdzierzyński. Ale po cóż znowu robić sobie subjekcję.
Szambelanic. Jeżeli ktoś jest nieprzyzwoitym, to mnie nie upoważnia do naśladowania go... od tego właśnie są formy.
Dzieńdzierzyński. Oui, c'est vrai bon ton.
Szambelanic (do Maurycego, który wchodzi z papierami) Cóż to tam nowego? (biorąc) już jak zobaczę papier ze stęplem, to mnie dreszcze biorą.. (czyta; marszcząc brwi) nakaz komornika?
Maurycy. Tak, niestety.
Dzieńdzierzyński (przechadzając się, n. s.) Ten człowiek będzie mi psuł krew... przewiduję to
Szambelanic (przejrzawszy) Więc cóż? niech zostawi i jedzie sobie z panem Bogiem.
Maurycy. Ojciec chyba nie przeczytał uważnie.
Szambelanic. Dajże mi pokój... możesz mnie sam objaśnić, jeżeli wiesz.