je mi się, że nie jestem już u siebie, że nas ztąd wyrzucą, że lada chwila piorun w nas uderzy!
Szambelanic (siadając przy niej) Ale moja droga, tylko sobie nie przypuszczaj do głowy takich rzeczy... są tysiączne środki.. (n. s.) jak ja się boję tych jej nerwów...
Szambelanicowa. Miej też wzgląd na mój stan! (gorączkowym ruchem porywa jego rękę i całuje).
Szambelanic. Zrobię co się da, bez ujmy moim zasadom... i bez narażenia przyszłego losu naszej córki.
Szambelanicowa. Napraw to jakimkolwiek sposobem!... coś zaturkotało... ah! to woźny! woźny albo komornik!... przeczuwam, jestem pewną!... weź mnie ztąd... ah! ja nie przyjdę do siebie póki będę miała powody do niepokoju.
Szambelanic (n. s.) Dobryś!... (głośno) Hej, jest tam kto... Łechcińska!... (Łechcińska wchodzi z lewej strony) proszę odprowadzić panią... (idzie do okna) Kotwicz! pewno z jaką misją... nie gadam z nim (odchodzi na prawo).
Szambelanicowa. Ah! ah!.. (z ręką na sercu) tu!... tu!... (do Łechcińskiej po odejściu męża innym tonem) Zobacz kto to przyjechał.
Łechcińska (spojrzawszy w okno) Hrabia!
Szambelanicowa. Przyprowadźże go do mnie (odchodzi na lewo).
Łechcińska (sama) Hrabia! ah, jakażem ciekawa.. może się jeszcze wszystko naprawi, bo to przecie sensu nie ma, jak matkę kocham... żeby też mieć tak mało oleju w głowie i samochcąc zniechęcać takiego miljonera, to nie do uwierzenia! Staremu to już klepki w głowie się porujnowały, słowo daję... czego to dąć, kiedy nie ma w co.. nie wiem gdzie znajdą lepszą partję... (do Kotwicza, który wchodzi) No? no? no?
Kotwicz. Co? co? co?... no, nic... przyjechałem.
Łechcińska. Od Strasza? z Zagrajewic?
Kotwicz. Nie, z księżyca.
Łechcińska. No i cóż? będzie z tego co?
Kotwicz. E!
Łechcińska. No?
Kotwicz. Pojedynek!
Łechcińska. Jezus!
Kotwicz Dwa pojedynki.
Łechcińska. Rany boskie!
Kotwicz. Czy tu jest Maurycy?
Łechcińska. Zkądże? wszak został w Warszawie z Dzieńdzierzyńskiemi.
Kotwicz. Przecie wiem o tem... ale spodziewałem się, że już tu jest.
Łechcińska. Czy to on ma się strzelać?
Kotwicz. A Władysława tu nie było?
Łechcińska. I on?
Kotwicz. Obadwaj, a ja jestem sekundantem ze strony Strasza.
Łechcińska. Jakże to było? bójcie się Boga!
Kotwicz. Jak? głupio, bez sensu, i trzeba było mu się dać wyspać... kwita..
Łechcińska. Ja też to zaraz powiedziałam.
Kotwicz (siada na kanapie. Łechcińska przy nim poufale, on się zrywa) Wystaw pani sobie, jak