Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/154

Ta strona została przepisana.

— Jest tu Budzicki? — zapytał ks. Borodajkiewicz.
— Jestem! Ksiądz zrobił wskazującym palcem prawej ręki i giest przyzywający i wyprowadził mię na kurytarz.
— Żurawiński jest? — Żurawiński, był to jeden z moich kolegów, między którym a ks. Borodajkiewiczem, o ile wiedziałem, nie zachodziły żadne stosunki znajomości, sąsiedztwa, ani przyjaźni. Miał on starszego brata, który niedawno wyświęcił się był na księdza. Wszystko to razem nie przedstawiało najmniejszego powodu, dla któregobym był miał zanegować istnienie Żurawińskiego, przyznałem tedy bez ogródki, że jest, i że w tej chwili znajduje się w muzeum.
— No, to dobrze — odparł ksiądz — przyjdźcie dziś do mnie obydwaj po południu, o 4tej godzinie, do hotelu pod „Czerwonym Jeleniem“. Jest tam i moja córka. Ale przyjdź i przyprowadź z sobą koniecznie Żurawińskiego. Pamiętaj, koniecznie!
Kto zna potulną ruską naturę, ten nie będzie się dziwił, że nie omieszkałem wykonać polecenia, powtarzanego z taką usilnością przez osobę poważania godną, jakkolwiek mającą słabość do cudzego tytoniu. Żurawiński dał się namówić bez trudności, i odbywszy jeszcze poprzednio, po wielkiem błocie, asystę przy jakimś pogrzebie, pojawiliśmy się o 4tej po południu w hotelu pod „Czerwonym Jeleniem“, którego nazwa sama już wskazuje, że nie należał do pierwszorzędnych. Wskazana nam pokój na końcu kurytarza, do którego wszedłszy skonstatowaliśmy najpierw, że jest bardzo ciemny, po bliższem rozpatrzeniu się zaś nabyliśmy przekonania, że prócz stołu, kanapy, pieca i łóżka, nie zawiera nie 1 nikogo. Nakoniec w odległym kącie, odkryliśmy okno w głębi grubego ’m u ru, umieszczonego tak wysoko, że