Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/156

Ta strona została przepisana.

Dwóch alumnów w długich rewerendach i zabłoconych butach, siedzących na łóżku z niezmiernie zażenowanemi minami, i panna, nakształt pyzatej bardzo kukułki, umieszczona w \ysoko, wysoko, na oknie — a zresztą głuche milczenie: oto rebus, nie łatwy do rozwiązania. Snać atoli księdzówna widziała w swojem życiu więcej zaambarasowanych alumnów, niż my panien tak wysoko siedzących, przyszła nam bowiem znowu w sukurs.
— To jest pan Żurawiński! — rzekła wstrzymując jedną nogę, a drugą bambałamkając wprost ku memu koledze. — A, ja znam pańskiego brata! — Nim Żurawiński, zaczerwieniony po same uszy zdał sobie w duchu sprawę z możliwej doniosłości tego faktu, że p. Borodajkiewiczówna zna jego brata, i nim na tej zasadzie zdobył się na jaką odpowiedź, otworzyły się w końcu drzwi i wszedł ksiądz proboszcz.
— No dobrze, że jesteście! Kelner daj no wina!
Kelner jak gdyby czekał z winem za drzwiami, przyniósł najpierw butelkę, potem wyszedł i wrócił po chwili niosąc nadtłuczony kieliszek, potem znowu wyszedł i wrócił niosąc nadtłuczoną lampkę, a ponieważ w pokoju znalazła się — wyszczerbiona także szklanka od wody, więc serwis był skompletowany i garson wyszedłszy, nie wracał więcej. Butelka nie była pełna, ale ksiądz proboszcz nalewał tak ostrożnie, że wystarczyło dla wszystkich. Zjawisko to nie rzadkie na Rusi, wszak fundusz wdów i sierot po księdzach dajmy na to, czy chce czy nie chce musi wystarczyć, tylko że oczywiście, ze względu na cyfrę dzielnika, iloraz jest bardzo znikomy. Tak było i z winem przy tej okazyi, i mogę pomijając kwestyą jakości zapewnić, że przynajmniej ilość była nieszkodliwą. Piliśmy tedy i słuchali opowiadań ks. proboszcza kulminujących w tem, że potrzeba umieć