Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/160

Ta strona została przepisana.

w jakim odległym zakątku, gdzie świat deskami zabity. Wdziałem tedy strój cywilny, tj. frak i białą, krawatkę, i poszedłem tańczyć, w nadziei, że wytańczę sobie połowice. Żurawiński oczywiście nie dał się namówić, ale natomiast towarzyszył mi inny kolega, niejaki Kruchot.
Zaledwie przetańczyliśmy „perszu trasawyciu“ (pierwszą polkę tremblante) — stałem właśnie niedaleko bale tu — gdy uczułem znajome mi już trącenie łokciem.
— A co jest Żurawiński? zapytał mię ks. Borodajkiewicz.
— Nie, Żurawiński nie chciał przyjść — odparłem zaambarasowany, i ażeby czemkolwiek zabarwić fiasco mojej misji, dodałem bezmyślnie, — ale jest... Kruchot..
— Kruchot? A czy nie z tych Kruchotów co są w Złoczowskiem?
— Z tych podobnoś...
— Toż daleka moja familja! Przyprowadź że go tutaj!
Przyprowadziłem Kruchota, oderwawszy go z trudnością od pewnej panny, do której stroił koperczaki.
— To pan Kruchot! zawołał ksiądz, i wyrecytował snu na palcach całe drzewo genealogiczne, z którego wynikało, że rodziny Kruchotów i Borodajkiewiciów złączone są od wieków węzłami powinowactwa, nie tak bliskiemi atoli, by to przeszkadzało zawiązaniu nowych.
— No napijecie się: wina? była konkluzya. Trudno było odmówić. Wino było lepsze, niż pod Czerwonym Jeleniem. Bogu dzięki, nie było go dużo — Bogu dzięki, powiadam, bo i mnie i Kruchotowi spieszno było do panien. Nimeśmy się atoli uwolnili, ksiądz wziął jednego i drugiego z nas za plecy, i obracając nas jednym ruchem potężnych swoich ramion ku sali, rzekł:
— Widzicie, to jest moja córka: ot tam, siedzi