Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/18

Ta strona została skorygowana.

Moskale pełni otuchy po świeżo odniesionem zwycięztwie, a niezadowoleni z tego jedynie powodu, że im się nie udało odszukać na polu walki nic prócz połamagałęzi, które można było obłupie chyba tylko z kory, ruszyli szybko w pochód, wśród dzikich; przekleństw i dzikszych może jeszcze śpiewów.
Oczekiwaliśmy ich w miejscu, gdzie nas nie łatwo i mogli otoczyć przemożnemi swojemi tłumami, bo rzeka i rozległe bagna zasłaniały nasze flanki, a z frontu nasi strzelcy, poustawiani za grubemi drzewami, gotowi byli na ich przyjęcie. Kosyniery stali w rezerwie, naczelnik z młodziutkim adjutantem swoim udali się między tyralierów, żeby kierować ich ogniem i zapobiegać niepotrzebnemu marnowaniu amunicji.
Moskale wypalili najprzód przepisaną zapewne jakimś ukazem liczbę wystrzałów armatnich, które zamiast trwogi wywołały w nas tylko dobry humor, bo wszystkie kule, granaty i kartacze gwizdały sobie jak mogły najwyżej po drzewach, obrywając ich wierzchołki i wypłaszając do reszty wszystkie kruki i wrony, które tam jeszcze mieli wytępić do szczętu, ale podsunąwszy się bliżej przekonali się, że to zadanie przewyższa ich siły.
Stanowisko nasze zbyt obronne, żeby nam mogli wiele szkodzić, nasze strzały prawie nigdy nie chybiały celu, a zbliżająca się noc, sprzymierzona nasza, byłaby ich zmusiła do zupełnego odwrotu, gdyby nie okoliczność fatalna a nieprzewidziana, która nas niemal wszystkich nie przyprawiła o zgubę.
Wśród toczącej się jeszcze walki nadjeżdża ksiądz, proboszcz unicki z pobliskiej wsi, i donosi nam, że z tyłu nadciąga inny oddział nieprzyjacielski, że już jest w lesie. Czcigodny kapłan z narażeniem własnego życia,