Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/195

Ta strona została przepisana.

Nie uwierzysz może, mój kochany, a jednak daję ci na to słowo honoru, że jakkolwiek przedtem nie miałem przyjemności poznania tych pań, i znałem tylko ich rodziców, to jednakowoż z szybkością wiewiórki znalazłem się na dachu, gdzie ujrzałem parę szkap przewracających się w śniegu, a po za niemi, najpierw najnieporadniejszego ze wszystkich Rusinków bożych, parobka na koźle, i dalej, wśród tuczy, coś nakształt ludzkich sanek i dwóch postaci kobiecych, o ile mogą być tak nazwane dwa baszłyki i dwa futra, pokryte sześcioma calami śniegu.
— Niechaj — że panie pozwolą! — rzekłem wspiąwszy się aż do lewego orczyka. — Może panie będą łaskawe wysiąść?
— Mamo! zapiszczało coś z głębi sanek, ja ciem do babci!
— Cicho, Delciu, ozwał się głos miły, kobiecy, ale mniej srebrny od pierwszego — widzisz przecież, żeśmy zbłądziły!
— Mamciu! zapiszczało coś drugiego, ja ciem do dziadzia!
— Cicho! Bolciu, replikował ten sam głos, zaraz pojedziemy!
Tymczasem już ja, Stefan i Sobek (wyżwspomniany mój polowy i gumienny) dotarliśmy aż do samych sanek, i wydobyliśmy z nich:
1° Dwa mniejsze zawiniątka, składające się z Delci i Bolcia, okropnie piszczących. Te zawiniątka objął w ramiona swoje Stefan, i po drabinie sprowadził je na podwórze „Polikowego“ zamczyska.