Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/6

Ta strona została skorygowana.

odgrywał niepospolitą rolę, gdybym miał przyjemność znać cię osobiście. Jeżeli tedy nie spisz, to posłuchaj.
Było to w lutym, i to w drugiej połowie lutego, która dla przyczyn wiadomych chyba samemu świętemu Mikołajowi daleko była przykrzejszą, od pierwszej. Oprócz kilku stopni mrozu, mokry śnieg i wiatr dotkliwy dawał się we znaki wszystkim, co nie mieli tak ciepłego pokoju i tak wygodnego łóżeczka jak ty, kochany czytelniku. Do tych „wszystkich“ należałem i ja także, znajdowałem się bowiem wówczas w województwie X*, i nocowałem w krzakach, razem z innymi, w miejscu, gdzie jesienią musi bywać mnóstwo zajęcy. Tą razą atoli, owa leszczyna mogła się poszczycić znacznie odważniejszymi lokatorami. Kilka ognisk dymiło więcej niż płonęło w jej obrębie, naokoło stały czaty porozstawiane w stosownych miejscach, i czekały z upragnieniem zmiany wart, żeby się dostać do kociołków, w których nie zbyt wyrafinowana sztuka kucharska, przemieniała kilka garncy krup na coś podobnego do kaszy czy krupniku. Przy jednem ognisku zatknięta była chorągiew czerwona — jakiej ty może jeszcze nie widziałeś, chyba na haftowanej poduszce, którą ci żona darowała na imieniny. Koło tej chorągwi, na mokrej i rozmiękczonej od śniegu ziemi, leżał obwinięty w burkę nasz naczelnik, i słuchał raportu swego adjutanta. Adjutant ten zdawał się mieć lat szesnaście, miał włosy ciemne i długie, a głos tak dziecinny, że wojownicze wyrazy, a osobliwie powaga, z którą je wymawiał, w dziwnej z nim były sprzeczności. Raport jego był krótki i pojedynczy — a nadewszystko nie zbyt pocieszający. Pokazywało się, że było nas ze wszystkiem stodwudziestu, i że mieliśmy pięćdziesiąt strzelb różnego rodzaju.
— Mniejsza z tem — mruknął naczelnik —