Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/72

Ta strona została przepisana.

raźniej w świecie zapach rozbratla, gdy wtem — o, złudo piekielna! dmuchnęło znowu jak w połowie stycznia, przebudziłem się i nie widziałem i nie słyszałem w koło nie, prócz czarnej otchłani, i chlapiącego błota, i wołania: wi, wi, sywa!
Zdaje mi się, że wlokłem się w ten sposób kilka lat i parę miesięcy, gdy nagle, jakieś światła błysnęły tuż przed nami, jakieś dzwonki odezwały się, w powietrzu czuć się dał dym z węgli kamiennych i wyraźny łoskot i szum jakichś maszyn doleciał moich uszu. Nie umiem opowiedzieć, jak przyjemnie cywilizowane te głosy podziałały na moje nerwy. Mniej przyjemnie zdał się dotkniętym mój woźnica, zeskoczył bowiem z wozu, poszedł przed konie, i za chwilę wrócił, klnąc na czem świat stoi.
— A co tam, gospodarzu? — zapytałem.
A dit'ko znaje, proszu pana, wernułyśmo sia nazad na banhof!
Po tak długiej podróży, odkrycie to było wcale niespodzianem. Wyjechałem o piątej wieczór, teraz była najmniej jedenasta, po sześciu tedy godzinach jazdy byłem na nowo tam, zkąd wyjechałem. W takich okolicznościach atoli, wolałem już to, aniżeli dalszy ciąg tak niefortunnie rozpoczętej wyprawy, poleciłem tedy włościaninowi, aby mię zawiózł do miasteczka, od którego stacja nosiła nazwę. Potrzeba było jednak zaczekać, bo rampa była zamknięta z powodu, że czekano na pociąg: nareszcie ten nadszedł, przejechaliśmy przez szyny i konie, zorjentowawszy się, że im nie daleko do domu, ruszyły czwałem. Myślałem, że duszę ze mnie wytrzęsie, krzyczałem na chłopa, aby trzymał konie, ale było to daremnem, bo konie były nieokiełznane a droga szła z góry. Pomykaliśmy szybko na wozie, skaczącym po