Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/78

Ta strona została przepisana.

zetnie, bo jejmość dobrodziejka in gratiam gościa zechce zapewne ubierać się, czesać, a może i myć — cóż się na wsi nie zdarza? — a to potrwa najmniej półtora godziny. Przy jedzeniu, człowiek żenowany, wyprężony — potrzeba rozmawiać o rzeczach, które cię ani trochę nie zajmują. Może, broń Boże, są jeszcze i dzieci, które kręcą się gdzieś przy samej ziemi i obcierają chleb z masłem o nowiuteńkie pantalony. A potem, dzieci miewają odrę — koklusz — przebyłem wprawdzie to wszystko sam, ale nie ma pewności, czy te choroby nie powtarzają się, a zarazić się tak łatwo. O — jejmość pewnie nie cierpi dymu, po wieczerzy, ani sposobu zapalić fajeczkę, albo cygaro. Nie, wobec tego aspektu czuję, jak wzmaga się mój ból w krzyżach: chyba powiem, że jestem bardzo cierpiący i położę się od razu do łóżka, przynajmniej nie będę widział jejmości i drobnej progenitury.
— Służę kochanemu panu Michałowi; kolacja na stole — zawołał w tej chwili pan Anzelm, którego od wielu lat nie widziałem w tak wybornym humorze.
— Dla nas wieśniaków — dodał — jest to wielką uroczystością mieć gościa w ogóle, osobliwie zaś gościa który przybywa ze Lwowa, z wielkiego świata, a już nadewszystko, tak kochanego, dawnego przyjaciela, jak pan Michał dobrodziej!
Tu pan Anzelm wyściskał mię i wycałował na wszystkie boki, i szepnął potem konfidencjonalnie:
— Piwo u nas liche, w naszym partykularzu, a wy tam we Lwowie pijacie tak wyborne u Stadtmüllera, że nie śmiem nawet pokazywać tutejszego. Ale mam niezły zieleniak, od granicy węgierskiej, dostałem go przez protekcję i postawiłem parę buteleczek do lodowni, co, hę? No, służę, służę, kochanemu gościowi!