Do XVII-go w. blizko, kobiety nasze były jakby bez nazwiska, przy imieniu panien, wychodzących za mąż bowiem notowano w księgach rodowych i kościelnych tylko gniazdo, w którem urodziły się i wyrosły. Nie pisano np. „z Jazłowieckich Bełzecka“ ale „z Buczaza Bełzecka“ i t. p.[1].
Poważana w kółku najbliższem, kobieta polska, którą mąż nazywał „towarzyszką swoją, przyjaciółką, klejnotem drogim“, nazewnątrz ukazywała się w wyjątkowo uroczystych chwilach jedynie, a wówczas — wraz z całym kobiecym orszakiem — zajmowała miejsca oddzielne[2]. Zwyczaj ten podtrzymywały cudzoziemki, żony królów i książąt naszych
Elżbieta Austryjaczka, małżonka Kaźmierza Jagiellończyka, matka 3-ch królów, zwana „mądrą“, zdanie jej bowiem w ważnych okolicznościach przeważało zawsze szalę wpływów politycznych, — nie ukazywała się nigdy na przyjęciach posłów, a jeżeli kiedy w czasie zwykłym zasiadła przy wspólnym stole z królewską swą rodziną, działo się to, jak sama pisze: „ku osobliwszemu zdziwieniu i radości ludzkiej“.
Mimo bałwochwalczych hołdów rycerzy dla królewien i księżniczek państw feodalnych; mimo uwielbień trubadurów i minstreli; były one tak pokorne, że Cecylja Renata np., przybywszy dla poślubienia Władysława IV, na powitanie padła mu do nóg „niziuteńko“ i ucałowała rękę jego.[3].
W sferach mieszczańskich mniejszą pokoru odznaczały się kobiety, ale system wyodrębniania stosowano