Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Ależ inni ludzie... — zaczęła Maisie.
— Nie zważaj na to, co czynią inni ludzie. Gdyby ich dusze były twoją duszą, to co innego. Pamiętaj, że twoja wygrana lub przegrana zależy od własnej twej pracy, a w tej walce daremną stratą czasu byłoby zaprzątać sobie głowę kim innym.
Dick przerwał, a w jego oczach znów pojawiła się tęsknota, którą dotychczas z taką stanowczością odganiał od siebie. Spojrzał na Maisie, a to spojrzenie zapytywało wyraźnie, niejako temi słowami:
— Nie był-że już czas puścić w trąbę wszystkie te zawiłe rady i malowidła, podając ręce Życiu i Miłości?
Maisie z takiem przejęciem przystała na nowy program nauki, że Dick niekiedy ledwo mógł się oprzeć chęci zabrania jej stąd i zaprowadzenia do najbliższego urzędu rejentalnego. W twarzy jej widać było bezwzględne poddanie się wypowiadanym przezeń słowom, ale i zupełną obojętność w stosunku do niewypowiedzianej tęsknicy, która mamiła i kułakowała jego duszę. Cieszył się powagą w tym domu — wprawdzie ta powaga była ograniczona krótkim terminem od godziny wpół do drugiej do siódmej, niemniej jednak była wielce widoczną przez cały czas swego trwania. Maisie nauczyła się nagabywać go w najrozmaitszych kwestjach, począwszy od najwłaściwszego sposobu pakowania obrazów, a skończywszy na czyszczeniu zadymionego komina. Rudowłosa pannica nigdy nie zasięgała jego rady w żadnej sprawie; z drugiej strony jednak nie miała nic przeciwko jego odwiedzinom i stale mu się przyglądała. Niebawem zrobił odkrył, że posiłek bywał w tem mieszkaniu coraz to o innej porze, a zawsze tylko naprędce przyrządzony i niewystarczający. Składał się głównie z herbaty, marynat i biszkoptów, jak to Dick z resztą przewidywał od