Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Maisie od wielu miesięcy nie zakosztowała wakacyj, więc z upragnieniem wyczekiwała małej rozrywki — choć nie obeszła się przy tem bez obaw.
— Niema człowieka milszego, jak Dick, póki mówi rozsądnie — myślała, — ale jestem pewna, że będzie błaznował i dokuczał mi, a jestem też przekonana, że nie potrafię powiedzieć mu nic takiego, co on chciałby usłyszeć. Gdyby i on był rozsądny, o wiele więcejby mi się podobał.
Radością napełniły się oczy Dicka, gdy zjawił się nazajutrz i obaczył Maisie w szarej zarzutce i w czarnym berecie, stojącą w przedpokoju. Dla takiego bóstwa właściwem tłem były chyba pałace marmurowe, a nie brudne ściany, malowane w deseń naśladujący słoje drzewne!.. Rudowłosa pannica wciągnęła ją na chwilę do pracowni i ucałowała pośpiesznie. Brwi Maisie podniosły się ze zdumienia na sam wierzch czoła — nie była przyzwyczajona do tego rodzaju objawów czułości.
— Pamiętaj o moim kapeluszu! — rzuciła, wychodząc pośpiesznie z pokoju i zbiegła po schodach do Dicka, czekającego przy kabrjolecie.
— Czy jest ci dość ciepło? Czy naprawdę nie chciałabyś jeszcze coś niecoś przekąsić na śniadanie? Okryj sobie kolana tym płaszczem.
— Dziękuję, czuję się doskonale. Dokądże to jedziemy, Dicku? Och, mógłbyś zaprzestać tego śpiewania. Ludzie sobie pomyślą, żeśmy poszaleli.
— Niech sobie myślą... jeżeli ten wysiłek myślenia ich nie zabije. Oni nie wiedzą, ktośmy tacy, a ja już z całą pewnością wcale o nich się nie troszczę. Słowo daję, Maisie, że wyglądasz rozkosznie!
Maisie zapatrzyła się wprost przed siebie i nic nie odpowiedziała. Ostry podmuch jasnego zimowego po-