Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/117

Ta strona została przepisana.

ranku ubarwił rumieńcem jej policzki. W górze, ponad ich głowami, przesuwały się żółtawe obłoki, rozpływające jeden po drugim pośród modrawego nieba, a wróble, sejmujące koło rynien i czatujące pod kołami dorożek, raz wraz zrywały się, zajadle świergocąc o nadchodzącej wiośnie.
— Na wsi musi być teraz ładna pogoda — rzekł Dick.
— Ale dokąd-że jedziemy?
— Bądź cierpliwa, to zobaczysz.
Zatrzymali się przed dworcem Wiktorji[1], a Dick poszedł po bilety. W niespełna pół minuty później, Maisie, siedzącej wygodnie przy piecu w poczekalni, przyszło na myśl, że o wiele przyjemniej byłoby posłać jakiego człowieka do kasy biletowej, niż samemu torować sobie łokciemi drogę pośród ciżby. Dick wsadził ją do wagonu pulmanowskiego — jedynie ze względu na panujące tam ciepło; ona z prawdziwem zgorszeniem patrzyła na ten jego wybryk, ale pociąg już ruszył, wydostając się zwolna poza obręb miasta.
— Chciałabym wiedzieć, dokąd jedziemy, — powtórzyła poraz dwudziesty. Dopiero pod koniec jazdy mignęła się jej przed oczyma nazwa znajomej stacji. Maisie była jak rażona błyskawicą.
— Ach Dicku, ty hultaju!
— No, myślałem, że rada będziesz odwiedzić znów to miejsce. Chyba nie byłaś tu już oddawna?
— Nie. Nigdy mi na tem nie zależało, żeby znowu zobaczyć panią Jennett, a jej wspomnienie jest jedyną rzeczą, jaką stąd wyniosłam.

— Niekoniecznie. Spójrz-no na chwilę. Tam ponad kartofliskiem widać wiatrak; jeszcze nie pobudowano

  1. Jeden z głównych dworców Londynu, na południe od James’ Park. (Przyp. tłum.).