Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/120

Ta strona została przepisana.

Ona rozejrzała się ostrożnie wokoło i, śmiejąc się, popędziła przed siebie z taką szybkością, na jaką pozwalała jej zarzutka. Wreszcie zabrakło jej tchu.
— Dawniej biegaliśmy całemi milami — westchnęła. — Trudno, byśmy teraz mieli tak biegać!
— Dawne czasy, moja droga. Co to znaczy roztyć się i wydelikacić w mieście! Gdy chciałem pochwycić cię za włosy, uciekałaś zazwyczaj trzy mile przede mną, drąc się jaknajpiskliwiej wniebogłosy. Winienem był sobie to zapamiętać, ponieważ te wrzaski miały na celu sprowadzenie pani Jennett z kijem w ręce i...
— Dicku, ja nigdy nie ściągnęłam umyślnie chłosty na ciebie!
— Nie, naprawdę nigdy tego nie uczyniłaś. O, litościwe niebiosa! Spójrz na morze!
— Ba, takie samo, jak zawsze! rzekła Maisie.

∗             ∗

Torpenhow zebrał wiadomości od p. Beetona, że Dick, przyzwoicie ubrany i wygolony, wyszedł z domu o wpół do dziewiątej rano, niosąc podróżny pled, przewieszony przez ramię. Koło południa wtoczył się Nilghai, przybywając na partyjkę szachów i wytworną pogawędkę.
— Zdarzyła się rzecz gorsza niż wszystko, com sobie wyobrażał, — rzekł Torpenhow.
— Och, pewno znów ten wiekuisty Dick coś zbroił! Tyle hałasu robisz o niego, co kokoszka o jedno kurczątko. Niech się wyszumi, jeżeli mniema, że mu to przyniesie rozrywkę! Możesz wytresować małego, nieowłosionego szczeniaka, ale nie uda ci się wytresować młodego mężczyzny. Tego zawsze ciągnie do kobiety.
— Tu idzie nie wogóle o kobietę. Chodzi o jedną tylko kobietę... i to o dziewczynę.