Rudowłosa panna leżała w swym pokoju, wpatrując się w sufit. Stąpania przechodniów po bruku, tłumiące się w miarę odległości, rozlegały się, jak odgłos wielokrotnie powtórzonego całusa... co zlewał się w jeden przeciągły pocałunek. Ręce dziewczyny spoczywały po bokach jej ciała, od czasu do czasu rozwierając się, to znów zaciskając w dzikiej zawziętości.
Do drzwi zastukała posługaczka, zamierzając wyszorować podłogę pracowni.
— Przepraszam panienkę, ale do mycia podłóg są dwa, żeby nie powiedzieć trzy, gatunki mydła, to jest żółte, pstre i dezynfekcyjne. Więc akuratnie, zanim przytaszczyłam cebrzyk do sieni, wyśpekulowałam sobie, że może będzie najlepiej, gdy pójdę na górę i zapytam panienkę, jakiego gatunku mydła panienka sobie życzy do umycia podłogi. Żółte mydło, proszę panienki...
W tem przemówieniu nie było nic takiego, co dawałoby słuszny powód do rozpętania się nieopisanej wściekłości, która wyrzuciła rudowłosą dziewczynę na środek pokoju, każąc jej krzyczeć niemal na całe gardło:
— Czy sądzisz, że mnie to obchodzi, jakiego mydła użyjesz? Każdy gatunek się nada! byle jaki gatunek!
Kobiecina uciekła. Rudowłosa dziewczyna przyjrzała się na chwilę swemu odbiciu w lustrze — i zasłoniła twarz rękoma. Wydawało jej się, jak gdyby wygadała głośno jakąś bezwstydną tajemnicę.
∗ ∗
∗ |