Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/123

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VII.

Dla mojej lubej nieraz róż narwe:
Miały szkarłatną lub białą barwą...
Ona nie chciała darów mych szczodrych:
Kazała, bym jej przyniósł — róż modrych.

Świata połową przeszedłem wzdłuż,
Szukając onych błękitnych róż;
Na zapytania ze stron mi wszech
Odpowiadały — drwiny i śmiech...

Może za grobem — w zaświatach hen! —
Ziści się kiedyś jej kaprys ten...
Me trudy były próżne, jałowe —
Niemasz, jak róże białe, ponsowe!...
(Błękitne róże).

Istotnie morze się nie zmieniło. Jego wody cicho kładły się po namulnych ławicach, a dzwoniąca buja[1] szczękała i chybotała się wmiarę przypływu. Na białym piasku pobrzeżnym dygotały i szeptem z sobą gwarzyły uschnięte badyle maków nadmorskich.
— Nie widzę starej grobli — ozwała się Maisie półgłosem.
— Bądź zadowolona, że choć tyle nam pozostało! Zdaje mi się, że od czasu, gdyśmy tu byli, w fortecy nie ustawiono ani jednej nowej armaty. Chodź, przypatrz się!

Podeszli do stoku wałów fortecznych i usiedli w kąciku, zasłonionym od wiatru, pod zaropiałą lufą czterdziestofuntowego działa.

  1. Tratwa lub kłoda drzewa, w jednym końcu umocowana łańcuchem, wskazująca prądy morskie, lub ostrzegająca przed rafą wzgl. mielizną. (Obj. tłum.).