splotami wilgotnych storczyków podzwrotnikowych, które witają cię otwartemi pyszczkami... ledwie, że nie przemówią. A oto tam dalej siklawa spadająca z wysokości trzystu stóp, nito okruch zielonego szmaragdu oprawionego w srebro; nieprzeliczone roje dzikich pszczół uwijają się wśród skał, to znów słychać, jak pękate orzechy kokosowe spadają z drzew palmowych... Wówczas przywołujesz niewolnika, białego jak kość słoniowa, rozkazujesz zawiesić wlokący się żółty hamak, z frendzlami jak kaczany dojrzałej kukurydzy, wyciągasz się jak długi, przysłuchując się brzęczeniu pszczół i szumowi kaskady, dopóki nie zaśniesz...
— Czy tam można pracować?
— Bez wątpienia. Wszędzie coś robić trzeba. Rozwiesza się płótno na pniu palmy i pozwala się papugom krytykować malowidło. Gdy zaczną się czubić, ciśniesz w nie soczystym owocem, a ten rozbija się, jak bańka mydlana, obryzgując wszystko wokoło swym śmietankowym miękiszem. Znajdziesz tam setki miejsc czarownych. Wybierz się ze mną na ich zwiedzenie!
— Wcale mi się nie podoba owa miejscowość. Usposabia do lenistwa. Opowiedz co innego.
— A co powiesz o wielkiem, wymarłem mieście, zbudowanem z czerwonego piaskowca, gdzie kolczate, zielone aloesy rosną pomiędzy głazami, leżącemi w zapomnieniu na piaskach, żółtych jak plastry miodowe? Czterdziestu królów spoczywa tam snem wiekuistym... każdy w przepysznym grobowcu, a jeden grobowiec piękniejszy od drugiego. Przyglądasz się pałacom, ulicom, sklepom i cysternom, i mniemasz, że chyba tu muszą mieszkać ludzie... dopóki nie zobaczysz maluchnej, szarej wiewiórki, skrobiącej się po nosie na samym środku bezludnej targowicy, lub nie nadybiesz
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/130
Ta strona została przepisana.