Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/133

Ta strona została przepisana.

morskiemi, które niezbyt jej były zrozumiałe. W każdym razie nie była przygotowana na zmianę, jaka uwydatniała się w jego twarzy, w miarę jak się przysłuchiwał owemu dźwiękowi.
— To parowiec, — ozwał się Dick; — dwuśrubowy parowiec, sądząc po uderzeniu. Nie mogę go dostrzec, ale musi on tu stać gdzieś w pobliżu wybrzeża. Aha! — krzyknął, gdy skroś mgły przedarła się czerwona żagiew rakiety; — przystaje, ażeby dać sygnał, zanim wyjedzie z Kanału.
— Czy to statek rozbity? — zapytała Maisie, która siedziała jak na tureckiem kazaniu
Dick wlepiał oczy w morze.
— Rozbity? co za bzdury! On tylko daje znać o sobie. Czerwona raca na przodzie... teraz zaś zielone światło na rufie... i znowu dwie czerwone rakiety z pomostu oficerskiego.
— Co to znaczy?
— Jest to sygnał Linji Węzłowej, utrzymującej połączenie z Australją. — Zachodzę w głowę, jaki to może być parowiec.
Dick mówił to głosem zmienionym, jakby sam z sobą rozmawiał. Maisie nie była z tego zadowolona. Światłość księżycowa na chwilę rozdarła mgłę, padając na czarne boki długiego parowca, płynącego w południową stronę Kanału.
— Cztery maszty i cztery kominy... a zanurza się głęboko. Musi to być Barralong albo Bhutia. Nie, Bhutia ma dziób bardziej wydłużony. To Barralong... jedzie do Australji. Za tydzień ominie Krzyż Południowy... szczęśliwe, stare pudło!... o szczęśliwe stare pudło!
Patrzył z wytężoną uwagą i wdarł się na wierzchołek stoku fortecznego, ażeby lepiej móc widzieć, ale mgła