Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/141

Ta strona została przepisana.

ciebie banknot pięciofuntowy, to znowu kiedyindziej dziesięć funtów. Trzymaj pieniądze, Maisie, bo w świecie niema rzeczy straszniejszej, jak nędza w Londynie. Dałaż mi się ona we znaki! Na Jowisza, jakiegoż to ona mnie napędziła strachu! A przecież człek niczego powinien się lękać.
Każdemu człowiekowi wrodzony jest i właściwy pewien lęk — jakaś szczególna groza, która, o ile ów człowiek jej nie zwalczy, prowadzi go niekiedy nawet do niemęskiego tchórzostwa. Doświadczenia z czasów nędzy i niedostatku wniknęły aż wgłąb duszy Dicka, a owo wspomnienie stało zawsze poza nim jako przestroga przed zbytniem zaufaniem w swe siły, starając się go upokorzyć, ilekroć zlatywali się kupcy celem nabycia jego obrazów. Jak Nilghai drżał mimowoli na widok zielonych, cichych wód jeziora lub młynówki, jak Torpenhow cofał się przed każdą białą bronią, która mogła kłuć lub siec, i brzydził się sam sobą z powodu tej bojaźliwości — tak Dick bał się nędzy, której zakosztował napół żartem raz w życiu. Jego brzemię było cięższe, niż owe ciężary, które przytłaczały jego towarzyszy.
Maisie przyglądała się jego twarzy, mieniącej się w blasku księżyca.
— Masz teraz sporo grosza — rzekła na pocieszenie.
— Nigdy nie będę miał go dosyć, — zaczął dobitnie z pewną złośliwością w głosie, poczem roześmiał się: — zawsze w rachunku brak mi będzie trzech pensów.
— Czemu trzech pensów?
— Pewnego razu niosłem jakiemuś jegomościowi walizkę, z dworca przy ul. Liverpool’skiej aż do mostu Dominikańskiego. Ugodziłem się z nim za sześć pensów... nie powinnaś się śmiać, było to naprawdę... a potrzebowałem okrutnie pieniędzy. Ten facet dał mi tylko trzy