Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/174

Ta strona została przepisana.

poradzisz... nawet ty... Muszę tu działać sam, w odosobnieniu... i po swojemu.
— Słuchajcie ludzie! — zabrzmiał głos Nilghai’ego.
— Jakiegoż to szczegółu z legendy o Nilghaju nie namalowałem dotychczas w księdze Nungapunga? — mówił Dick do Torpenhowa, nieco zaskoczonego tak nagłym wypadem.
Otóż trzeba wiedzieć, że we wspomnianej księdze była jedna czysta stronica, przeznaczona na niewykonany jeszcze rysunek, którego treścią miał być najświetniejszy czyn rycerski w życiu Nilghaja: — kiedy to ów wiarus, natenczas jeszcze młody, zapomniał, iż ciało jego i gnaty stanowią własność jego chlebodawczyni-gazety, i popędził, co koń wyskoczy, po wypalonej słońcem oślizgłej trawie wślad za brygadą Bredowa... W dniu tym pamiętnym dzielni kawalerzyści, acz było im wiadomo, że mają przed sobą dwadzieścia bataljonów, rzucili się z brawurą na działobitnię Canroberta, aby przyjść z odsieczą strzepanemu 24 pułkowi piechoty niemieckiej, przyczynić się do rozstrzygnięcia losów bitwy pod Vionville i przekonać się (zanim ich niedobitki cofnęły się do Flavigny), że konnica potrafi napaść, skruszyć i przełamać niewzruszony mur piechoty. Ilekroć Nilghai zadumał się nad życiem, które mogło być piękniejsze, nad dochodem, który mógł być pokaźniejszy, i nad duszą, która mogłaby być bardziej świetlaną, zawsze pocieszał się myślą:
— Szarżowałem wraz z brygadą Bredowa pod Vionviile!...
I czuł się nieustraszonym wobec wszelkich pomniejszych potyczek, jakie lada dzień czekać go mogły...
— Wiem, wiem, — odrzekł z powagą na pytanie Dicka. — Zawsze rad byłem, żeś to pominął.