Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Właśnie dlatego wyjeżdżamy o miesiąc wcześniej do Francji. Tutaj naszkicuję pomysł, a wykończę go w pracowni Kamiego.
W Dicku serce zamarło; nieomal zaczął się zżymać na królową, która nie mogła się mylić.
— W sam raz, gdy mi się wydawało, że zdołałem nieco się posunąć w swych zamierzeniach, ona mi się wymyka, by uganiać za motylkami. Doprawdy można oszaleć!
Połajań tych niepodobna było wypowiedzieć głośno ze względu na obecność ryżej panny, przeto Dick jedynie wzrokiem przesyłał wysłowić się niedające wyrzuty.
— Bardzo mi przykro — przemówił, — zdaje mi się, że popełniasz omyłkę. Ale jaki jest pomysł tego obrazu?
— Zaczerpnęłam go z książki.
— Złe to, jak na początek. Książki nie powinny służyć za natchnienie do obrazów. I jakaż to...
— Oto ona — ozwała się za jego plecami rudowłosa panna. — Kiedyś czytałam Maisie urywek z „Grodu straszliwej nocy.“ Czy pan zna tę książkę?
— Troszkę. Żałuję tego, com powiedział. W tej książce nie brak dobrych obrazów. I cóż uderzyło jej fantazję?
— Opis Melancholji:

Jak u wielkiej orlicy, skrzydła jej się kładną,
Lecz ta ich okazałość nazbyt jest bezwładną,
By w królewskim, wyniosłym rozwinąć się locie...

— A oto dalej (Maisie, kochanie, podaj-no herbatę):

Czoło brzemienne myśli i rojeń udręką.
Pęk kluczy ma za pasem. Odzież wiejskiej baby,
Fałdziście karbowana, sztywna od krochmalu,
Niby gładka powierzchnia zimnego metalu.
Stopa ciężko obuta — zdepce przedmiot słaby.