Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/186

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję ci za to słowo, moja droga. Ale powiedz mi... czy nic się nie zmieniło?
— Nie umiem kłamać. Nie zmieniło się... w tym względzie... ale nie myśl, żem niewdzięczna...
— Do licha z wdzięcznością! rzucił Dick oschle w stronę kotłowni.
— Na cóż się trapić? Wiesz, że w obecnym stanie rzeczy zmarnowałabym twoje życie, a ty zwichnąłbyś moje. Czy pamiętasz, co mówiłeś tego dnia, kiedy byłeś taki nadąsany... tam w Parku?.. Jedno z nas musi się przełamać. Czy nie mógłbyś zaczekać, aż ten dzień nadejdzie?
— Nie, moja droga. Chcę cię mieć nieprzełamaną... oddaną całkowicie tylko mnie jednemu.
Maisie potrząsnęła główką.
— Mój biedny Dicku! cóż ci na to mogę powiedzieć?
— Nic nie mów. Czy dasz mi się pocałować?.. Tylko raz jeden, Maisie. Przysięgam, że nie będę się dopominał o więcej. Na to chyba możesz się zgodzić... a wtedy dopiero dam się przekonać, że darzysz mnie wdzięcznością.
Maisie nadstawiła policzek, a Dick pociemku odebrał swą zapłatę. Był to istotnie jeden tylko pocałunek, lecz ponieważ termin nie został określony, więc całus ten trwał długo, bardzo długo. Maisie wyrwała się z gniewem, Dick stanął opodal, zawstydzony i przejęty dziwnem oszołomieniem, rozlewającem się po całem ciele.
— Do widzenia, ukochana. Nie chciałem cię nabawiać strachu. Przepraszam... Tylko... chciałem ci powiedzieć... szanuj zdrowie i niech ci się wiedzie w malowaniu... zwłaszcza Melancholji. Ja też mam zamiar podjąć ten motyw. Przypomnij mnie pamięci Kamiego i uważaj na to, co pijesz. Wszędzie w małych miasteczkach woda bywa okropna, ale najgorsza we