Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Francji. Pisuj do mnie, jeżeli ci czego potrzeba, i bywaj mi zdrowa. Pożegnaj ode mnie oną dziewoję... i.. czy wolno mi cię pocałować raz jeszcze?.. Nie?.. Masz najzupełniejszą rację. Do widzenia!
Czyjś krzyk, rozlegający się w tej chwili, dał mu do zrozumienia, że nie wolno wdzierać się na pochylnię bagażową. Gdy w chwilę później parowczyk zaczął odbijać, Dick dotarł już do bulwaru przystani i całe swe serce wysłał w pogoń za odjeżdżającym statkiem.
— Doprawdy nic... nic na całym świecie... nie dzieli nas od siebie... nic, oprócz jej uporu. Te parowce, jadące do Calais, są stanowczo za małe. Muszę namówić Torpenhowa, ażeby o tem napisał do dzienników... Oho, statek już śmiga przed siebie.
Maisie stała w miejscu, gdzie Dick ją pozostawił, naraz tuż koło siebie posłyszała sapiące pochrząkiwanie.
Rudowłosa dziewczyna wpatrywała się w nią oczyma, rozjarzonemi szyderczym błyskiem.
— On cię pocałował! — ozwała się. — Jakże mogłaś mu na to pozwolić, skoro on niczem nie jest dla ciebie? Jak śmiałaś przyjąć od niego pocałunek? Och, Maisie... pójdźmy do damskiego przedziału. Czuję się źle... bardzo źle.
— Przecież nie jesteśmy jeszcze na pełnem morzu. Zejdź do kajuty, moja droga, ja tu jeszcze pobędę. Nie lubię swędu maszyn... Biedny Dick! Należał mu się jeden... tylko jeden... Ale nie myślałam, że tak mnie tem przestraszy...
Dick powrócił do Londynu nazajutrz rano, w sam raz śniadanie, które zamówił telegraficznie. Ku swemu niezadowoleniu zastał w pracowni tylko puste talerze, przeto jął ryczeć na całe gardło, jak niedźwiedzie z bajki; wszedł Torpenhow, a minę miał wielce skruszoną.