Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/190

Ta strona została przepisana.

wyraźniej niebo mi ją zsyła. — Tak... Bądź tak dobra, podnieś nieco brodę.
— Powoli, stary, powoli. Już ją doprowadzasz do kołowacizny — wtrącił Torpenhow, widząc, jak dziewczyna drży na całem ciele.
— O, nie pozwól pan, by on mi urągał! Proszę, niech pan nie pozwoli, by mi urągano! Już i tak dziś okrutnie mnie poturbowano za to, żem zaczepiła mężczyznę. Niech pan nie pozwoli, żeby on na mnie tak spozierał! To-ci musi być zbereźnik!.. Ale niech mu pan nie pozwoli patrzeć tak na mnie! Och, kiedy on tak na mnie patrzy, to mi się zdaje, jak gdybym była nieubrana...
Zanadto nadszarpane były nerwy wtem wątłem ciele, by mogły dłużej wytrzymać to napięcie; dziewczyna rozbeczała się jak dziecko i zaczęła labiedzić. Dick otwarł przymknięte okno, a Torpenhow zatrzasnął drzwi.
— Toś ty taka! odezwał się Dick tonem łagodnym. Mój przyjaciel może zawołać policjanta, a ty możesz uciec temi drzwiami. Nikt nie chce ci wyrządzać krzywdy.
Dziewczyna łkała jeszcze spazmatycznie przez parę minut, poczem usiłowała skłonić się do śmiechu.
— Doprawdy, nic złego ci się nie stanie. A teraz posłuchaj mnie przez chwilkę cierpliwie. Jestem z zawodu tak zwanym artystą. Wiesz-że ty, czem zajmują się artyści?
— Coś tam gryzmolą czerwonym i czarnym atramentem na wekslach w kantorze.
— I z tem się zgodzę. Ja jeszcze nie dorosłem do gryzmolenia na wekslach. Takiemi rzeczami zajmują się członkowie Akademji. Chcę namalować twoją głowę.
— Po co?
— Bo jest ładna. Dlatego będziesz przychodziła trzy razy na tydzień, o godzinie jedenastej z rana, do tego