Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/193

Ta strona została przepisana.

Zamilkł i czas jakiś przechadzał się razem z Torpenhowem po pokoju; naraz kuksnął przyjaciela pod żebro.
— Co, i teraz jeszcze tego nie widzisz? Rozpaczliwa nędza Bessie, to przerażenie w jej oczach skojarzyły się kilku szczegółami pewnego strapienia, jakie nawiedziło mnie ostatniemi czasy. Prawdopodobnie będzie na czarno i pomarańczowo... po dwa odcienie w każdym kolorze. Ale nie umiem bawić się w objaśnienia, gdy mi kiszki marsza grają.
— Brzmi to niezbyt pocieszająco. Lepiejbyś się trzymał, Dicku, swoich żołnierzy, zamiast bredzić o głowach, oczach i przeżyciach!
— Tak myślisz?
I Dick zaczął obracać się na pięcie, śpiewając:

Każdy jak indyk się puszy,
Kiedy ma gronia przy duszy;
Jak się śmieją i bawią — że ino słuchajcie!
Każdy z nich gada dowcipnie,
Kiedy mu forsa się sypnie;
Owa! ale ich warto zobaczyć — po plajcie![1]

Poczem zasiadł do biurka, aby na czterech arkusikach listu wylać wobec Maisie swe serce; nie skąpił jej rad i zachęty, a wszystko pieczętował uroczystą obietnicą, że i on z całym zapałem weźmie się do roboty, skoro Bessie zjawi się znów w jego domu.

Dziewczyna stawiła się w dniu oznaczonym, niewymalowana i niewystrojona, naprzemian okazując to lęk to nadmierną śmiałość. Gdy się przekonała, że nie żądają od niej niczego, jak tylko, by siedziała spokojnie, odrazu się ustatkowała i zaczęła swobodnie, a nie bez ciętości, wypowiadać swe zdania o wyglądzie pracowni. Radowało ją ciepło, wygoda, a nadewszystko

  1. Stone-broke. (Uw. tłumacza.)