— Któż tam posuwa się wciąż za mym tropem?
— To wróg! uderzyć musisz weń, mój panie!
— Wżdyć mnie dogoni, choć pomknę galopem!
— Patrz, oto czarnej nocy cień, mój panie!
— Więc hajże! konia na wroga zawróćmy!
— On padł i został wtyle już, mój panie.
— Prędko gęstnieją mroków czarne oćmy!
— Ty zmagasz się z ostatkiem zórz, mój panie!
(Bitwa u Brodu Heriota.)
Niema co mówić, rozkoszne życie! — mówił Dick w kilka dni później. — Torp wyjechał; Bessie mnie nienawidzi; pomysł Melancholji nie chce mi przyjść do głowy; listy Maisie krótkie i urywkowe; przy tem zdaje się mi, że czuję się źle... Binkie, czemu to przypisać u człowieka tak częste bóle głowy i miganie ciemnych płatków przed oczyma? Czy powinniśmy zażyć pigułek na uśmierzenie wątroby?
Dick dopiero przed chwilą miał gwałtowne zajście z Bessie. Dziewczyna już chyba po raz pięćdziesiąty czyniła mu wymówki za to, że wyprawił Torpenhowa. Wyrażała w słowach całą swą nienawiść do Dicka i dawała mu odczuć, że przesiaduje tu jedynie dla pobieranych odeń pieniędzy.
— ... A pan Torpenhow jest dziesięć razy lepszy od pana — zakończyła swe wywody.
— To prawda. Dlatego też stąd odjechał. Ja byłbym został i zalecał się do ciebie.
Dziewczyna podparła dłonią podbródek i siedziała tak, patrząc z podełba na malarza.