Uzdrawiał ślepych Pan nasz łaskawy:
Prośmy-ż u Niego opieki!
Niech będzie chwała Ojcu, Synowi
Oraz Duchowi na wieki!
Czytał i odczytywał ten wiersz, póki jego kolej nie nadeszła. Doktór kazał mu usiąść w fotelu i pochylił się nad nim. Na blask światełka, wpuszczonego przez mikroskop w źrenicę, Dick aż się wzdrygnął. Ręka doktora natknęła się na bliznę, jaka pozostała Dickowi od cięcia szablą w głowę... Dick wyjaśnił pokrótce przyczynę jej powstania. Gdy lekarz odjął światełko, Dick obaczył jego twarz i znów ogarnęła go trwoga. Doktór osnuł się w mgłę dziwnych słów. Dickowi udało się pochwycić wzmianki o „bliźnie, “ „kości czołowej,“ „nerwie wzrokowym,“ „nadzwyczajnej ostrożności“ i „unikaniu wszelkich niepokojów duchowych“.
— Jakaż djagnoza? — ozwał się napół przytomnie. — Z zawodu jestem malarzem i nie mam czasu do stracenia. Co pan sądzi o mnie?
Znów posypała się zamieć słów, ale tym razem łatwiej było dojść ich znaczenia.
— Czy może mi pan dać jakiego napoju?
Niejeden wyrok już ogłoszono w tym ciemnym pokoju, więc więźniowie często potrzebowali pocieszenia. Dick poczuł w ręce szklankę wódki.
— O ile potrafię zrozumieć — przemówił, odchrząkując po tym napitku, — pan to nazywasz uszkodzeniem nerwu wzrokowego, czy też czemś w tym rodzaju... a więc rzeczą beznadziejną. Jakiż jest termin ostateczny... o ile będę unikał wszelkiego przemęczenia i zgryzoty?
— Może rok jeden...
— Mocny Boże! A jeżeli nie będę się szanował?
— Doprawdy, nie umiem powiedzieć. Niepodobna dokładnie oznaczyć, jak ciężkie jest uszkodzenie, wy-