warte, a przytem o mało co nie przyniosły wielkiej biedy twojemu panu. Teraz dopiero jasno zaświtał mi w głowie pomysł Melancholji... tej „Melancholji, której ludzki rozum nie dosięga.“ Ta głowa musi mieć rysy Maisie, bo Maisie jest już dla mnie niedosiężona... ale i rysy Bess bo i ona wie dobrze, co to Melancholja, choć sobie z tego nie zdaje sprawy. Twarz tę przybiorę w odpowiedni wyraz, a wszystko uwieńczę śmiechem... to już dodam od siebie. Czy ma to być przelotny chichot, czy złośliwe skrzywienie ust? Nie, twarz ta powinna wprost z płótna zanosić się śmiechem, a każdy człowiek, czy to mężczyzna, czy kobieta, ktokolwiek tylko w życiu swem zaznał zgryzoty, będzie... jak to powiada ów wiersz:
„Rozumiał tę przemowę i czuł w sobie odruch
Sprzymierzenia we wszelkim nieszczęśliwym boju...“
„We wszelkim nieszczęśliwym boju?’ — Lepiej to, niż malować li w tym celu, aby zrobić na złość Maisie. Teraz mogę obraz ten namalować, bo noszę go w duszy. Binkie, mam ochotę podnieść cię za ogon do góry. To będzie mi wróżbą. Chodź-no tu, piesku.
Binkie zawisnął przez chwilę łbem na dół w powietrzu, ale ani nie zawarczał!
— Wolałbym trzymać świnkę morską... ale dzielny z ciebie piesek, Binkie: nie warczysz, gdy cię wieszają. To dobra wróżba!
Binkie powrócił na swój fotel, a ilekroć zerknął stamtąd okiem, widział, jak pan jego przechadzał się po pokoju, zacierał ręce i parskał śmiechem...
Tej nocy Dick napisał do Maisie list, pełen najczulszej troskliwości o jej zdrowie, zato prawie bez wzmianek o samym sobie, — i roił o mającej się narodzić Melanolji. Do samego rana nie postało mu w pamięci, że w bliskiej przyszłości może mu się cokolwiek przydarzyć.