— Połóż się. Już wszystko przeszło.
— Tak, — rzekł Dick posłusznie. — Ale czy pozwolisz, żebym trzymał cię za rękę? Mam takie uczucie, jak gdyby mi wciąż było potrzeba jakiegoś oparcia. Inaczej zwalę się gdzieś w otchłań czarną.
Torpenhow wyciągnął z szezlonga dużą, włochatą łapę. Dick ujął ją krzepko — i w pół godziny później usnął. Torpenhow wysunął rękę z jego uścisku i schyliwszy się nad Dickiem, pocałował go zlekka w czoło, jak to nieraz towarzysze broni całują ranionego druha-wiarusa w godzinie śmierci, aby ulżyć jego skonaniu.
Gdy na niebie poszarzał brzask, Torpenhow posłyszał, że Dick rozmawia sam z sobą; słowa te sypały się gradem, ponoszone bezbrzeżnym przypływem pijackiej gorączki:
— Szkoda, wielka szkoda... ale cóż na to poradzić... trzeba przełknąć tę gorzką pigułkę. Na dzień dzisiejszy dość tej ślepoty... a następnie, pominąwszy wszystkie Melancholje i złe humory, jest to prawdą oczywistą i powszechnie znaną... jak było i ze mną... że królowa nie może się mylić. Torp o tem nie wie. Powiem mu, gdy zajedziemy nieco dalej w pustynię. Na cóż ci wioślarze tak psują liny okrętowe? Tę czterocalową stalową cumę[1] rozkręcili w ciągu minuty!... Mówiłem ci... okręt rusza! Biała piana na zielonej wodzie... parowiec kołuje! Jak wspaniale to wygląda! Muszę to wyrysować. Nie, nie potrafię... jestem chory na zapalenie oczu. Była to jedna z dziesięciu plag egipskich, a teraz w postaci katarakty rozszerzyła się na górny bieg Nilu. Ha! ha! ha! to-ci kawał, Torp! Śmiej się, bałwanie, ale stań zdala od cumy!.. Jeszcze cię ona strąci do wody... i powalasz sobie sukienkę, moja kochana Maisie.
- ↑ Wielka lina okrętowa, wiążąca okręt do brzegu.