od ciągłego obracania w palcach. Nigdy już, póki życia, nie miał ich odczytać własnemi oczyma... jednakże Maisie mogłaby mu przysłać parę świeżych listów — ot do zabawy.
Do pokoju wszedł Nilghai, niosąc podarek: bryłę czerwonej plasteliny; wyobrażał sobie, że Dick znajdzie rozrywkę w tem ręcznem zajęciu. Dick przez parę minut klepał i gładził to lepiszcze, poczem ozwał się oschle:
— Jest-że to, com ulepił, podobne do czegokolwiek w świecie? Zabierz to sobie. Może dopiero za jakie pięćdziesiąt lat wyrobię sobie tak czuły dotyk, jaki mają niewidomi... Nie wiesz przypadkiem, dokąd wyjechał Torpenhow?
Nilghai nic nie wiedział.
— My rezydujemy w jego mieszkaniu aż do chwili jego powrotu. Czy możemy być ci w czem przydatni?
— Prosiłbym was, byście mnie zostawili w samotności. Nie myśl, że jestem niewdzięcznikiem... ale najlepiej się czuję, gdy pozostanę sam.
Nilghai zaśmiał się, a Dick zaczął znów snuć ociężałe dumania i posępnie zżymać się na swą dolę. Oddawna już przestał myśleć o dziełach, stworzonych ongi, a odbiegło odeń pragnienie dalszej twórczości. Trapił się niezmiernie samym sobą, a bezbrzeżność serdecznego smutku przynosiła ciszę i złagodzenie. Atoli dusza Dicka i jego ciało rwały się do Maisie — tej Maisie, któraby go zrozumiała. Rozsądek wskazywał mu, że Maisie, mając dość własnej roboty, nie będzie troszczyć się o niego. Doświadczenie nauczyło go, że, gdy wyczerpią się pieniądze, to i kobiety znikną jak kamfora, oraz że gdy kto przewróci się w gonitwie, stratują go inni zawodnicy.
— Wobec tego — odpowiadał Dick sam sobie — niechby przynajmniej tak się mną wyręczała, jak ja
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/235
Ta strona została przepisana.