Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/237

Ta strona została przepisana.

— Gdzie wojna? — zapytał. — Czy nareszcie na Bałkanach? Czemuż nikt mi o tem nie powiedział?
— Myśleliśmy, że cię to nie zajmie — odrzekł Nilghai nieśmiało. — Biją się w Sudanie... jak zwykle.
— Ach, wy szczęśliwe draby! Pozwólcie mi tu siedzieć i przysłuchiwać się waszej rozmowie. Nie chcę bynajmniej być truposzem na biesiadzie. Cassavetti, gdzieżeś ty? Kaleczysz angielszczyznę, jak zawsze.
Dicka usadowiono w fotelu. Posłyszał szelest map, a niebawem został porwany wirem toczącej się rozmowy. Jeden po drugim z obecnych zabierał głos, obgadując cenzurę prasową, rozmieszczenie linij kolejowych, przewozy, zaopatrzenie w wodę, zdolności dowódców — określano je mianem, które zgrozą przejęłoby łatwowierną publiczność — słychać było szumne odezwy, usprawiedliwiania się, pogróżki, a także i śmiechy z całego gardła. Było rzeczą jasną jak słońce, że lada chwila musi wybuchnąć wojna w Sudanie. Tak mówił Nilghai, więc zalecona była gotowość. Keneu telegrafował już do Kairu po konie; Cassavetti wykradłby! — wielce jeszcze niedokładny — wykaz wojsk, które miano wysłać na pole walki, i teraz odczytywał go wśród rubasznych docinków. Keneu przedstawił Dickowi jakiegoś nieznanego człowieka, który miał w Centralnym Syndykacie Południowym otrzymać posadę rysownika epizodów wojennych.
— Jest to pierwsza jego wyprawa — mówił Keneu. — Udziel-no mu kilku poufnych informacyj... o jeździe na wielbłądach.
— Ach, te wielbłądy! — wzdychał Cassavetti. — Nauczę się znów na nich jeździć, bo teraz tak wydelikatniałem! Słuchajcie mnie, wiara. Znam doskonale wasze wojskowe przygotowania. Pójdą królewskie od-