Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/242

Ta strona została przepisana.

godni okrutnie ją wycieńczył; powtóre jej prace — a w szczególności studjum głowy kobiecej, mające wyobrażać Melancholję i nieukończone na czas przed wystawą w Salonie, — były zgoła niezadowalające; potrzecie, Kami mówił tylko tyle, co przed dwoma dniami; po czwarte — i to naprawdę dopiero na czwarte m miejscu, boć przecie prawie nie było sobie czem głowy zaprzątać — Dick, jej poddany, nie pisał do niej już od sześciu przeszło tygodni. Maisie dąsała się na upał, na Kamiego, na swoją robotę, ale najwięcej nadąsana była na Dicka.
Pisała do niego trzykrotnie — za każdym razem przedstawiając mu nowe opracowanie Melancholji. Dick nie zwrócił nawet uwagi na te doniesienia. Postanowiła nigdy już nie pisać do niego; miała się z nim rozmówić dopiero jesienią, po powrocie do Anglji — albowiem ze względu na urażoną dumę nie mogła wrócić prędzej. Czuła — choć starała się nie przyznawać do tego wobec siebie samej — że owe pogawędki co niedziela popołudniu bardzoby się jej teraz przydały. Kami nie zdobył się nigdy na inne słowa, jak tylko:
Continuez, mademoiselle, continuez toujours... a ćwierkał tę nudną radę przez cały ciąg skwarnego lata, zupełnie niby świerszczyk... stary, podsiwiały świerszczyk w czarnym alpakowym surducie, białych spodniach i olbrzymim kapeluszu pilśniowym. Jakże inaczej Dick! Ten wyniośle, hałaśliwie przechadzał się po jej maluchnej pracowni, leżącej na północ od chłodnego, zielonego parku londyńskiego i gadał rzeczy dziesięćkroć gorsze niż continuez, aż nakoniec wyrywał jej pendzeł z ręki i wskazywał, co było błędem. Ostatni jego list (przypomniała sobie Maisie) zawierał parę rad błahych i niedorzecznych, jak np. żeby nie rysować w słońcu