Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/244

Ta strona została przepisana.

byłoby tylko przeszkodą w twórczości... a moja praca teżby na tem ucierpiała.
Róża wciąż tylko kiwała głową trzpiotowato, bezmyślnie — jak to umieją kwiaty. Dalibóg, nie było przyczyny, by Dick nie miał się bawić, jak mu się żywnie podobało... wyjąwszy tę jedną okoliczność, iż przeznaczenie, uosobione w Maisie, powołało go do wspomagania Maisie w jej pracy. Jej zaś pracą było malowanie obrazów, które czasami (świadczy o tem zeszyt z wycinkami wzmianek dziennikarskich) dostawały się na wystawę w pomniejszych miastach angielskich, a zato były stale odrzucane przez Salon, ilekroć Kami, udręczony jej naleganiami, zezwolił na wysłanie ich do Paryża. Jej zajęciem w przyszłości (na to się zanosiło) miało być malowanie obrazów, jota w jotę do siebie podobnych, które jota w jotę tak samo miały być odrzucane...
Rudowłosa dziewczyna jęła z rozpaczą miotać się w pościeli.
— Tak gorąco, że usnąć nie można! — jęknęła. Myśl przerwana ozwała się zgrzytem.
Jota w jotę tak samo... Zatem i dalsze jej lata miały naprzemian upływać w małej pracowni — tam w Anglji — i tutaj w Vitry-sur-Marne — w wielkiej pracowni Kamiego... Nie! postanowiła przenieść się do innego mistrza, coby ją pchnął na drogę powodzenia, które prawnie jej się należało — o ile wytrwały trud i rozpaczliwe usiłowania dają komu jakiekolwiek prawa. Dick opowiadał jej kiedyś, że pracował lat dziesięć, ażeby fach swój opanować. Ona też pracowała przez lat dziesięć... i oto te dziesięć lat były dla niej niczem! Dick swojego czasu wyraził się, że dziesięć lat — to nic... ale słowa te do niej tylko się stosowały. On to powiadał —