niami, któremi prażył go Dick. Dla kozła niema w świecie nijakiej świętości. Amomma dobrze karmiony i pieszczony przez swą panią, całkiem naturalną rzeczy koleją połknął dwa jeszcze niewystrzelone naboje rewolwerowe. Maisie podbiegła, aby upewnić się, czy Dick nie omylił się w rachunku.
— Tak, zjadł dwa naboje.
— Okropna bestyjka! One gotowe jeszcze zderzyć się w jego bebechach i wybuchną, a wtedy będzie miał się zpyszna.... Dicku.... ach, czy cię zabiłam.
Rewolwer, to rzecz zdradziecka w rękach istot nieletnich. Maisie nie potrafiła wyjaśnić, jak to się stało — ale naraz kłąb gryzącego dymu odgrodził ją od Dicka, a ona była w tej chwili całkiem pewna, że kuła rewolwerowa ugodziła w twarz chłopaka. Potem usłyszała, że Dick coś bełkoce, więc padła przy nim na kolana, wołając:
— Dicku, czy jesteś raniony? co? powiedz! Ja nie umyślnie...
— Pewnie, że nie umyślnie, — odrzekł Dick, wydobywając się z dymu i obcierając sobie policzek. — Ale omało co mnie nie oślepiłaś. Ależ ten proch strasznie mnie poparzył!
Maluchna centka szarego ołowiu na jednym z kamieni wskazywała, gdzie ugodziła kulka. Maisie zaczęła zcicha popłakiwać.
— Cichaj, — ozwał się Dick, skacząc na równe nogi i otrząsając się. — Nie jestem wcale zraniony!
— No tak, ale ja ciebie o mało co nie zabiłam — żachnęła się Maisie, a kąciki jej ust ściągnęły się boleśnie. — A cóżbym wtedy uczyniła?
— Poszłabyś do domu i powiedziałabyś pani Jennett! — odrzekł Dick, szczerząc w uśmiechu zęby na samą tę
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/27
Ta strona została skorygowana.