Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/271

Ta strona została przepisana.

— Chyba nie mówił, że źle czytasz, Alfie? — odezwała się pani Beeton.
— Nie! Mówił, że ładnie czytam. Mówił, że nigdy nie słyszał tak pięknego czytania... ale powiada, że nie może znieść tego, co tam stojało w gazetach.
— Może stracił pieniądze złożone w akcjach. Czyś to mu Alfie, nie czytał o papierach państwowych?
— Nie; było tam ino o wojnie, tej, na którą pojechali żołnierze... taki setny artykuł, pełny bitego druku i bardzo trudnych słów. On dał mi pół korony za to, że czytałem tak pięknie... i pedział, że na przyszły raz, gdy będzie chciał cosik odczytać, pośle znów po mnie.
— To dobra nowina, ale mi się ta widzi, że za te pół korony (wrzuć je do skarbonki z wierzgającym osłem i niechno zobaczę, jak to robisz!) za te pół korony mógłby cię on zatrzymać dłużej. Dyć on nie mógł ani tyćko poznać, jak ty pięknie czytasz.
— Najlepiej to go ta ostawić samego... zawdy tak z tymi ciarachami, gdy ich cosik przygnębi! — zauważyła pani Beeton.
Alf miał łepetę zbyt zakutą, by mógł zrozumieć specjalną korespondencję Torpenhowa, ale w duszy Dicka ta lektura obudziła piekielne niepokoje. W nosowem dukaniu chłopczyny słyszał pochrząkiwanie wielbłądów na tyłach oddziałów frontowych, hen poza Suakinem; słyszał, jak wiara, oblegając kociołki z warzą, wiodła gwar głośny wśród żartów i przekleństw; czuł świdrujący w nozdrzach zapach dymu drzewnej żywicy, co gnany wiatrem pustyni snuł się ponad obozowiskiem.
W oną noc modlił się do Boga, ażeby odjętą mu była dusza, a na dowód, że godzien jest tej łaski, podawał okoliczność, iż nie palnął sobie już oddawna w łeb. Modlitwa ta nie została wysłuchana, a zresztą, żeby tak