Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/274

Ta strona została przepisana.

— To wszystko — rzekł chłopak, oddając arkusik, który w chwilę później znalazł się w kominku.
— Co było w liście? — zapytała pani Beeton powracającego Alfa.
— Nie wiem. Zdaje mi się, że był to okólnik albo też przykazanie, że nie powinno się gwizdać na wszystko, gdy się jest młodym.

— Widocznie, gdym był jeszcze żywy i chodził po świecie, przydeptałem jakieś licho, a teraz ono się odwinęło i chce mnie ukąsić. Niech mu Bóg da zdrowie... chyba że to wszystko kpiny. Ale nie wiem, komuby się chciało kpić ze mnie... Miłość i wierność... ni stąd ni zowąd. Brzmi to dość kusząco. Zachodzę w głowę, czym ja naprawdę coś utracił?
Dick głowił się nad tem przez czas dłuższy, ale żadną miarą nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to i jak zabiegał o to, ażeby z rąk niewieścich pozyskać wspomniane drobnostki.
W każdym razie ów list, jako poruszający sprawy, o których lepiej byłoby nie myśleć, rozdrażnił go i doprowadził do wybuchu wściekłości, trwającej całą dobę. Gdy serce jego tak już było nasycone rozpaczą, iż nie mogło już jej w sobie więcej pomieścić, zdało mu się, że ciało z duszą pospołu wali się kędyś w ciemność bezgraniczną. Wówczas zrodził się w nim lęk przed ciemnością oraz rozpaczliwe usiłowania, by znów osiągnąć światłość. Atoli światłość była niedosiężona...
Gdy, zlany potem i tchu pozbawiony, przestawał szamotać się w daremnym wysiłku, znów rozpoczynało się owo spadanie w otchłań, póki wzmagająca się stąd katusza nie podnieciła go do ponownego borykania się,