Pan Beeton nie miał szczególnych powodów, by wierzyć we wzniosłość natury ludzkiej. Wobec tego ulotnił się jak mgła i nie rzekłszy ani słowa na swoje usprawiedliwienie, powrócił do swych kurków gazowych. Bessie z pewnem zakłopotaniem przyglądała się jego ucieczce, ale dopóki Dick wydawał się nieświadom krzywdy, jaką ona mu wyrządziła...
— Ciężka robota to pompowanie piwa! — ciągnęła dalej. — A pozatem wprowadzili u nas kasy automatyczne, tak że jeżeli przy końcu dnia zabraknie choć pensa... ale tak mi się widzi, że ta maszyna musi być trochę kiepska. Co pan o tem myśli?
— Ja tylko widziałem, jak się tem manipuluje. Panie Beeton!
— On odszedł.
— W takim razie niestety będę musiał prosić ciebie, abyś mnie zaprowadziła do domu. Wynagrodzę ci tę mitręgę. Zobaczysz.
Pozbawione wzroku źrenice zwróciły się ku Bessie obaczyła w nich całą prawdę.
— Czy to nie przyczyni ci drogi? — ozwał się z wahaniem. — W razie czego mogę poprosić policjanta.
— Bynajmniej. Do roboty idę o siódmej, a odchodzę o czwartej. Mam teraz godziny wolne.
— Miły Boże!... a ja wciąż siedzę w domu. Jakżebym też chciał mieć coś do roboty! Chodźmy do domu, Bess.
Odwrócił się i całem ciałem huknął w jakiegoś człowieka na chodniku. Człowiek cofnął się, rzucając przekleństwo. Bessie wzięła Dicka pod ramię i już nic się nie odzywała, — jak niegdyś nie mówiła ni słowa, gdy Dick rozkazywał jej obracać się twarzą nieco bardziej ku światłu. Czas jakiś szli razem w milczeniu, przy-
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/278
Ta strona została przepisana.