Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/280

Ta strona została przepisana.

— Niebardzo z nich teraz korzystam.
— Wszędy tu kurz: na obrazach, na podłodze i na pańskim surducie. Chciałabym ja pogadać z temi dziewczynami, co tu usługują!
— A więc zadzwoń, żeby tu przyniesiono herbatę.
To mówiąc, Dick poomacku doszedł do krzesła, w którem zazwyczaj siadywał. Bessie obserwowała go i — o ile to było do pomyślenia w jej naturze — była wzruszona. Jednakże w duszy jej pozostało raz nazawsze poczucie świeżo wykrytej wyższości i ono to dźwięczało stale w jej głosie, gdy przemawiała do Dicka:
— Od jak dawna pan żyje w ten sposób? — zagadnęła gniewnie, jak gdyby jego ślepota wynikła z winy pokojówek.
— Jak?
— Tak, jak teraz.
— Zaczęło się to nazajutrz potem, gdyś ty odeszła z czekiem, niemal zaraz po ukończenia mego malowidła... prawie, że go nie oglądałem na własne oczy.
— A więc od tego dnia oni tu pana porządnie nabierali, i kwita. Znam ja się na ich kawałach.
Kobieta może kochać jednego mężczyznę, a gardzić drugim, ale wedle ogólnych zasad niewieścich uczyni wszystko, co w jej mocy, ażeby wzgardzonego mężczyznę uratować od wyzysku. Jej ukochany mógł sobie sam dawać radę, natomiast ten drugi mężczyzna, będący najoczywistszym niedołęgą, potrzebował opieki.
— Nie przypuszczam, aby pan Beeton bardzo mnie nabierał — odrzekł Dick.
Bessie uwijała się żwawo po całym pokoju, więc biedak doznawał przejmującego uczucia radości, słysząc szelest jej falbanek, a od czasu do czasu lekkie stąpanie.