Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/282

Ta strona została przepisana.

— Niema tam co wtrącać się do niego, Lizo, — odrzekł małżonek. — Alf, wyjdź-no na ulicę pobawić się trochę. Gdy mu w drogę nie włazić, jest potulny jak baranek, ale gdy mu włazić w drogę, robi się z niego istny djabeł. Od czasu, jak oślepł, za dużo różnych drobiazgów zabraliśmy mu z mieszkania, byśmy się jeszcze mieli mieszać do tego, co on robi. Wprawdzie te rzeczy człowiekowi ociemniałemu na nic się nie przydadzą, ale gdyby to doszło do sądu, mogliby nas wsadzić do kozy. Tak, to ja zaprowadziłem go do tej dziewki, bowiem jestem-ci człek litościwy.
— Aż zanadto litościwy!
Pani Beeton wychlasnęła grzanki na półmisek i pomyślała o urodziwych pokojówkach, dawno już wolnych od wszelkiego podejrzenia.
— Nie wstydzę się tego i nie do nas to należy sądzić go surowo, dopóki płaci nam spokojnie i regularnie, jak dotychczas. Ja umiem postępować z młodymi kawalerami, ty umiesz dla nich gotować, więc powiadam: „niech każdy pilnuje swego jenteresu, a nie będzie skweresu“. Zanieś-no te grzanki, Lizo, a bądź pewna, że ten młody pan nic ci złego nie powie. Ciężki okrutnie jest jego los, a jeżeli go ktoś ubodzie, to-ci on naraz klnie tak paskudnie jak mi się słyszeć nie zdarzyło u żadnego z gości.
— No, już trochę lepiej! — ozwała się Bessie, zasiadając do herbaty. — Nie ma co czekać, pani Beeton, dziękuję.
— Nawet nie miałam tego zamiaru, zapewniam panią.
Bessie jednakże nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że w ten to sposób prawdziwe panie zmuszają do odwrotu swoich wrogów, a gdy się jest dziewczyną sklepową w pierwszorzędnej gospodzie, tedy w dziesięć minut można być panią co się zowie.