Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/283

Ta strona została przepisana.

Wzrok jej padł na Dicka, siedzącego naprzeciwko niej; to co ujrzała, przejęło ją jednocześnie przerażeniem i niezadowoleniem. Cały przód jego surduta pokryty był plamami i okruchami jedzenia; usta okolone strzępiastym, kłaczystym zarostem, zwisały posępnie; czoło było poradlone i chmurne; zaś włosy na wychudłych skroniach miały przyprószoną, nieokreśloną barwę, którą można było nazwać lub nie nazwać siwizną. Krańcowa nędza i zaniedbanie tego mężczyzny wywarły wielkie wrażenie na Bessie, a na dnie serca taiła się odrobina złośliwej radości, że oto został poniżony i upokorzony ten, który niegdyś ją był upokarzał.
— Ach, jak to miło słyszeć twoje krzątanie się po pokoju! — mówił Dick, zacierając ręce. — Opowiedz-no mi, Bessie, jak ci się powodzi w barze i jakie życie pędzisz obecni—
— Mniejsza o to. Jestem teraz całkiem porządną kobietą, o czem pan mógłby się przekonać, gdyby mnie widział. Ale pan to, zdaje się, żyje nieświetnie. Cóż to tak nagle doprowadziło pana do ślepoty? Czemu tu niema nikogo, ktoby się panem zaopiekował?
Dick nazbyt był jej wdzięczny za sam dźwięk jej głosu, by miał go drażnić ton, który można było wyczuć w tym głosie.
— Dawno już, bardzo dawno temu dostałem cięcie w głowę i to mi wzrok naderwało. Zdaje mi się, że nikt nie sądzi, żeby warto było jeszcze mną się opiekować. Bo i cóżby im z tego przyszło? Zresztą pan Beeton naprawdę czyni dla mnie wszystko, czego tylko zapragnę.
— Czyż więc pan nie znał jakich panów lub pań, kiedy jeszcze pan był... zdrowy?
— Znałem ich tam paru, ale nie starałem się, ażeby się mną opiekowali.