Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/286

Ta strona została przepisana.

chu. Albowiem mózg na chwilę uwolnił się od myśli o Maisie — Maisie, która w innych warunkach obdarzyłaby go, być może, i tym pocałunkiem i krociami innych.
— Trzeba to rozważyć — powiedział sobie po śniadaniu. — Dziewczynie nic po mnie, więc zgadywanie, czy mam się spodziewać jej przyjścia czy też nie, wygląda na grę w orła i reszkę... ale jeżeli można ją przekupić pieniędzmi, żeby czuwała nade mną, to ją przekupię. Nikt inny w całym świecie nie wziąłby na siebie tego kłopotu, a zresztą ja mogę sowicie wynagrodzić jej fatygę. Ona jest dzieckiem ulicy, a piastuje dostojne stanowisko kelnerki w restauracji, wobec tego będzie miała wszystko, czego tylko zapragnie, byle tylko przychodziła gawędzić ze mną i mieć o mnie staranie.
Potarł świeżo wygolony podbródek i zaczął trapić się myślą, że ona może skrewi i nie przyjdzie.
— Pewno wyglądałem jak istny wycierus! — ciągnął dalej. — Nie wiem, czemubym miał wyglądać inaczej. Wiedziałem, że nieraz coś chlapnęło mi na odzienie, ale nie robiłem sobie nic z tego. Będzie to rzecz okropna, jeżeli ona do mnie nie przyjdzie. Musi przyjść! Maisie raz przyszła i to jej wystarczyło. Miała najzupełniejszą słuszność. Czekała ją niewątpliwie jakaś robota. Ta brzana ma za całą robotę tylko pompowanie piwa, chyba że sobie namówiła jakiegoś kawalera do towarzystwa. Tak sobie silić wyobraźnię dla jakiejś tam pomocnicy sklepowej! Aleśmy nisko upadli!
W głębi jego istoty coś zakrzyczało głośno:
— Będzie to większą udręką, niż wszystko, co wprzód się wydarzyło! Przywiedzie wspomnienia, rozpamiętywania, ponętne wymysły i bezowocne pożądania, aż wtrąci cię w otchłań szaleństwa!