Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/289

Ta strona została przepisana.

(a gdyby tego odmówiła, napewno ugrzązłby w dawnem błocie) tedy mógł conajwyżej lekko się zmartwić tem iej przewinieniem. W ostatecznym razie warto byłoby zobaczyć, co się dalej stanie, a — według poglądów Bessie — nigdy to mężczyźnie nie zaszkodzi, jeżeli nabierze pewnego respektu dla swej towarzyszki.
Zaśmiała się nerwowo i wyśliznęła się z jego objęć, tak iż nie mógł jej już dosięgnąć.
— Na pańskiem miejscu nie zawracałabym sobie głowy tym obrazem — zaczęła, spodziewając się, że odwróci jego uwagę.
— On tam się znajdować musi gdzieś poza wszystkiemi memi płótnami. Odszukaj go, Bess; znasz go tak dobrze, jak i ja sam.
— Znam... ale...
— Ale co? Masz dość sprytu, ażeby go dobrze sprzedać jakiemu handlarzowi. Kobiety targują się o wiele lepiej niż mężczyźni. Może on mieć dla... dla nas... wartość ośmiuset do dziewięciuset funtów. Ja od dłuższego czasu wprost nie lubiłem myśleć o tym obrazie... tak on się splótł z mojem życiem... Ale my zatrzemy po sobie ślady i zerwiemy ze wszystkiem, hę? Zacznij znów od początku, Bess.
Wówczas doprawdy zaczęła wielce żałować swego postępku, gdyż znała się na wartości pieniędzy. Jednakże było też rzeczą możliwą, że ociemniały przeceniał swoje dzieło. Tacy panowie (wiedziała o tem dobrze) nieraz mają śmieszną słabość do swoich rzeczy! Zachichotała, jak chichoce niezbyt siebie pewna pokojówka, gdy stara się usprawiedliwić złamanie cybucha.
— Bardzo mi przykro, ale... czy pan pamięta... że byłam... byłam bardzo zła na pana przed odjazdem pana Torpenhowa?