nie zdawał sprawy, czem były dla niego cztery lata ostatnie; odczuwał to tem dotkliwiej, że nie potrafił uczuć swych ubrać w słowa.
— Nie wiem, — odrzekła ona. — Zdaje mi się, że tak.
— Maisie, ty powinnas wiedzieć. Ja nie bawię się w przypuszczenia.
— Chodźmy do domu — odrzekła Maisie miękko.
Ale Dick ani myślał się cofać.
— Nie umiem wyrazić wszystkiego należycie — tłumaczył się, — i okropnie mi przykro, żem cię kiedyś wyczubił... gdy ci poszło o tego Amommę. Teraz to rzecz całkiem inna, Maisie, chyba sama to widzisz? A mogłaś mi wtedy powiedzieć, że odjeżdżasz, zamiast zostawiać mnie własnym domysłom.
— Nie domyśliłeś się, wiec ja ci to powiedziałam. Ach, Dicku, jest-że tu czem się martwić?
— Pewnie, że nie... ale spędziliśmy tyle, tyle lat razem, a nie wiedziałem, że to mnie tak bardzo obchodzi...
— Nie wierzę, by cię to miało kiedykolwiek obchodzić...
— Nie, nie obchodziło, ale teraz mię obchodzi... ogromnie mnie obchodzi. Maisie, — chlipnął, — Maisie, moja kochana, powiedz mi, proszę, że i ciebie to obchodzi...
— Obchodzi, naprawdę obchodzi... ale to na nic się nie przyda.
— Dlaczego?
— Bo odjadę...
— Tak, ale zanim odjedziesz, może dasz mi obietnicę, że będziesz myślała... Powiedz tylko... czy będziesz?
Wyraz: „kochana“ o wiele łatwiej przybiegł mu na usta za drugim razem niż za pierwszym. W życiu Dicka,
Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/30
Ta strona została skorygowana.