nych na pokładzie. Dick słyszał, jak ze szczękiem tłukącego się szkła spadała piana — jej garstka nawet chlusnęła go po twarzy. Z rozkoszą wciągając w siebie powietrze, dowlókł się do palarni za sterem. Tam zdybał silny podmuch wiatru, strącił mu czapkę i zostawił go z gołą głową w przedsionku; steward, pełniący służbę w palarni, domyślając się, że ma do czynienia z doświadczonym podróżnikiem, oświadczył, że przy wylocie Kanału będzie silna dma, a w zatoce Biskajskiej czeka ich prawie że burza. Wszystkie te przepowiednie się spełniły, co Dicka uradowało niezmiernie. Na morzu bywa rzeczą dopuszczalną, a nawet konieczną, trzymać się silnie stołów, słupów i lin, gdy człek się porusza z miejsca na miejsce; na lądzie zaś człowiek, który poszukuje przed sobą drogi rękoma, jest z całą oczywistością ślepy. Na morzu nawet człek ociemniały, o ile nie podlega morskiej chorobie, może wraz z doktorem żartować sobie z przypadłości swych towarzyszów. Dick opowiedział doktorowi wiele kawałów — te zaś w razie umiejętnego obrotu stają się monetą cenniejszą od srebra — ćmił wraz z nim papierosy aż do późna w noc i tak sobie zaskarbił doczesne względy nowego znajomego, że ten obiecał poświęcić Dickowi parę godzin po przyjeździe do Port Said.
Morze huczało lub cichło wmiarę podmuchów wiatru; maszyny dniem i nocą nuciły swą śpiewkę; słońce z każdym dniem silniej dogrzewało; któregoś poranku cyrulik Tomasz Lascar golił Dicka pod odsłoniętą przyworą[1], gdzie zalatywały chłodne powiewy wiatru; rozpościerano płócienne zasłony; podróżni stawali się coraz weselsi. Nakoniec zawinięto do Port Said.
- ↑ Drzwi, zamykane od góry, prowadzące ze strychu na dół lub z pokładu do kajuty, in. falrep (P. tł.).