Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/311

Ta strona została przepisana.

mnie raczej zeklnie za to, żem wlazł mu w drogę. No, no! to nie potrwa długo... Hola, madame, pomóż-no mi się wystroić choć ostatni raz w życiu! Tam... za przewozem... nie będzie już sposobności ubrać się przyzwoicie.
Jął gmerać we wnętrznościach nowiuśkiego plecaka, kalecząc sobie ręce ostrogami. Istnieją dwa sposoby noszenia nieprzemakalnych cholewek, nieskazitelnie błękitnych owijaków, bryczesów i kurty khaki, oraz doskonale wyszorowanego hełmu. Właściwy sposób znamionuje mężczyznę niestrudzonego, panującego nad sobą, z zadowoleniem wyruszającego na wyprawę.
— Wszystko musi być poprawne w najmniejszym szczególiku! — wyjaśnił Dick. — Za czas jakiś wszystko się zbrudzi, ale teraz piękna odzież daje nam miłe uczucie. Czy wszystko jest tak, jak być powinno?
Poklepał rewolwer, zgrabnie schowany pod połą kurty na prawej goleni, i ruchem palca poprawił kołnierz.
— Nic tu już dodać nie potrafię, — odparła madame, śmiejąc się i płacząc napoły, — Przypatrzno się sam sobie... ale zapomniałam...!
— Jestem wielce zadowolony! — i pogładził niepomarszczone skręty swych owijaków. — Teraz chodźmy zobaczyć kapitana, Jerzego i tę łódź latarniczą. Dalej żywo, madame!
— Ależ chyba nie chcesz, by cię za dnia widziano spacerującego ze mną po przystani. Wystaw sobie, coby to było, gdyby jakieś Angielki...
— Tam niema Angielek, a nawet jeżeli były, to już o nich zapomniałem. Zaprowadź mnie tam.
Naprzekór trawiącej go niecierpliwości, musiał czekać do samego niemal wieczora, zanim statek latarniczy ruszył w drogę. Madame nakładła w głowę Jerzemu